> > > Ben Thatcher (Royal Blood): z wesel na stadiony

Ben Thatcher – perkusista zespołu Royal Blood niedawno udzielił wywiadu serwisowi musicradar.com, w którym opowiedział o kulisach nieprawdopodobnego sukcesu kapeli. Rozmowa miała miejsce dwa miesiące po wydaniu najnowszej płyty duetu, zatytułowanej How Did We Get So Dark?, a będącej następczynią ogromnie popularnego na całym świecie debiutu. Poniżej zamieszczamy fragmenty tego wywiadu, które rzucają nieco światła na niektóre decyzje i działania Bena Thatchera i Mike’a Kerra, które można było zaobserwować na przestrzeni ostatnich dwóch lub trzech lat.

Royal Blood beatit.tv

“Pracowałem za barem i uczyłem w szkole gry na bębnach, a weekendy grałem na weselach. Nauczanie mi nie sprawiało radości. Ludzie byli fajni, ale nie miałem do tego cierpliwości. Za bębnami chcę po prostu szaleć i grać, więc nauczanie nie było dla mnie, choć dawało satysfakcję i spędzałem czas z ludźmi, którzy interesowali się perkusją.

Mike i ja byliśmy w wielu kapelach. Ja na przykład grałem na bębnach w dziewięcioosobowym zespole weselnym. Trzeba pogodzić oczekiwania wszystkich i grać w różnych stylach. Jeśli chodzi o Royal Blood, to chcieliśmy się trochę zabawić i napisać parę kawałków. Byłem wtedy pochłonięty muzyką weselną i bardzo to lubiłem, bo zarabiałem jako perkusista. Royal Blood było sposobem na bycie kreatywnym i układanie własnych partii perkusyjnych.

Szybko się przebiliśmy [z Royal Blood – przyp. Vik], ale gdy się tym żyje na co dzień, to ma się wrażenie, że wszystko przebiega stopniowo, tylko trochę szybciej niż w innych przypadkach. My też graliśmy w tych wszystkich małych klubikach i przemieszczaliśmy się minibusem we trzech – Mike, ja i jeszcze jeden gość.

Złapaliśmy dobrą passę [po wydaniu debiutanckiej płyty – przyp. Vik]. Zagraliśmy wspólną trasę z Foo Fighters, w trasie spędziliśmy łącznie 3 lata, bo graliśmy koncerty przed wydaniem płyty. Graliśmy na festiwalu ACL [w 2015 r. – przyp. Vik] i zobaczyłem ten błysk w oczach Mike’a – było jasne, że ma dosyć. To był koniec. Pod koniec naszego setu rozwalił swój bas na pół, pieprznął nim o scenę. Nie chodziło o żadną rockandrollową pozę. To był symbol tego, że zamknęliśmy temat pierwszej płyty i przechodzimy do następnej.

Chcieliśmy, aby zespół istniał dalej, ale wiedzieliśmy, że już się nie da grać tych samych dziesięciu kawałków, które mieliśmy. To się rozrosło tak szybko, zaczęliśmy grać w dużych salach i ludzie oczekiwali od nas dłuższych występów. A my zawsze odpowiadaliśmy: “Nie możemy. Mamy tylko 10 numerów, a jednego nawet nie gramy na żywo!“. Od razu zamknęliśmy się w naszej salce prób i to zażarło. Patrząc na to z perspektywy czasu, pewnie należało zrobić sobie trochę wolnego, żeby ogarnąć to, co nam się przydarzyło, ale tak nie zrobiliśmy. Od razu zabraliśmy się do roboty, bo byliśmy tak nakręceni.”

Pełną treść artykułu znajdziecie TUTAJ.

Share