> > > Siekierka wywiad dla BeatIt

Siekierka z Jamal rozmawia z BeatIt

Oto pierwsza część naszej rozmowy z Markiem “Siekierką” Sieroszewskim, znanym ze współpracy z zespołem Jamal, a fanom polskiej alternatywy drugiej połowy lat 90, ze składu Funny Hippos. Możecie tu dowiedzieć się, czy Marek zaczynał od tej samej marki bębnów, co większość bębniarzy w Polsce, czy był kolejnym nastolatkiem zafascynowanym Larsem Ulrichem, a także jak wyglądały jego pierwsze próby i występy. Jeśli wystarczy Wam cierpliwości i ciekawości, możecie także zobaczyć, jak wygląda sala, w której nasz bohater ćwiczy i doskonali swój warsztat.

BeatIt: Kiedy i w jakich okolicznościach „to” ciebie napadło?

Marek “Siekierka” Sieroszewski: Zaczęło się od zwykłych poduszek na kanapie. O tyle fajnie, że mój ojciec grał wcześniej w różnych zespołach, także muzyka przewijała się u mnie w rodzinie. Pewnego razu zabrał mnie do swojej szkoły – budowlanki, na zajęcia muzyczne, które prowadził. Tam pierwszy raz zobaczyłem bębny – żółtego Polmuza, w którym się zakochałem. To był TEN moment. Wróciłem do domu, dorwałem poduszki, zacząłem naparzać. Potem ojciec zaczął mnie zabierać do swojej szkółki, gdzie sobie bębniłem. Rok później w tej sali grał też perkusista Jurek Łaba, u którego później się uczyłem. Był moim pierwszym nauczycielem. I tak to poszło.

BeatIt: Porozmawiajmy o inspiracjach. Co ciebie w pierwszej kolejności zafascynowało?

M. S.: Takim zespołem, od którego się zaczęło było The Police i Stewart Copeland. Dla mnie ten pan zmienił całkowicie podejście do nowoczesnego grania. Gdyby nie on, wielu patentów by teraz nie było. Dzięki temu zespołowi było mi łatwiej wdrożyć te wszystkie reggae’owe klimaty i załapać to granie.

BeatIt: Pierwszy koncert na którym byłeś?

M. S.: To był koncert w Hali Ludowej – zespół Hey i Big Day jako support. Byłem strasznym fanem zespołu Hey. To były ich początki. Straszne tłumy przychodziły na koncerty. Z takiej ostrzejszej muzy to Flapjack, Acid Drinkers… Na takie koncerty chodziłem za młodu.

BeatIt: Mówiłeś o Polmuzie. Rozwińmy ten temat. Pierwszy bęben?

M. S.: Polmuz był w tej salce o której mówiłem, ale mój pierwszy bęben to było Amati w pięknym zielonym brokacie. Nie wiem dlaczego, ale miałem już cztery bębny w takim kolorze – jakoś tak za mną chodzi. To był zestaw, który składał się z centralki 20″, werbla 14″ x 5″  i do tego miałem 10-tkę i 14-tkę Pearl Export. Bardzo długo grałem na tym zestawie. Potem, jak już grałem w Funny Hippos, odziedziczyłem po Szablaku (ówczesny perkusista Funny Hippos) zestaw Tama Rockstar.

BeatIt: Pierwszy utwór zagrany przez ciebie?

M. S.: To był chyba „Hey Joe” Hendrixa. Potem było Rage Against the Machine, Pearl Jam – tego typu rzeczy.

BeatIt: Pierwsza kapela?

M. S.: Pierwsza kapela nazywała się Panczaszila. Dosyć egzotyczna nazwa. Nie jestem w stanie powiedzieć, co to była za muzyka. Dość eksperymentalna. Nie przebiła się. Parę koncertów udało się zagrać, jakieś dni miasta, supporty – to wszystko. Wszystko, co nagraliśmy to było tylko demo. Nic dalej nie poszło. Fajnie to wspominam, ale to chyba nie były moje klimaty i nie do końca się spełniałem.

BeatIt: Pamiętasz może taki moment, w którym usłyszałeś coś, co cię zainspirowało i stwierdziłeś: „Kurde, dlaczego to nie ja”? Jakieś ciekawe przejście perkusyjne, aranż…?

M. S.: Pamiętam dwie takie rzeczy, które zawsze chciałem grać i mogłem słuchać ich w kółko. Pierwszy to był numer Phila Collinsa „In the Air Tonight” (śmiech). Tego tysiąc razy dziennie słuchałem. Drugi numer to było Dire Straits „Money for Nothing”. Te dwa numery to był odjazd dla mnie.

BeatIt: Pierwszy twój koncert?

M. S.: Pierwszy mój koncert był na festiwalu „Wybryk”. To był taki festiwal organizowany przez licea we Wrocławiu. Tam grały różne amatorskie zespoły. Nie pamiętam, z kim grałem i co grałem. Pierwszy poważny koncert zagrałem z zespołem Funny Hippos dopiero.