> > > Maciej Gołyźniak wywiad odc. 3

Maciej Gołyźniak (Brodka, Sorry Boys) w specjalnym wywiadzie dla BeatIt cz. 3

W tej części rozmowy z BeatIt Maciej Gołyźniak opowiada w jaki sposób zarobił na pierwsze dobre bębny, a także z jakim zespołem posiadł umiejętność spania na zespołowym sprzęcie podczas trasy. Nasz miły gość otworzył się przed nami do tego stopnia, że dokonał swoistego – ze staropiastowska mówiąc – comingoutu na temat młodzieńczej oceny swoich możliwości pod kątem gry w pewnym megapopularnym zespole oraz powiedział, co po latach sądzi o twórczości tego zespołu. Maciej Gołyźniak zdradza nam również swoje podejście do pracy w studio, uchyla rąbka tajemnicy odnośnie pomysłu na własną muzykę oraz mówi o tym, czy zalicza się do grupy perkusistów generalnie zadowolonych ze swych partii (są tacy w ogóle?), czy też może nie. Jednak przede wszystkim rozwiewa wszelkie ewentualne wątpliwości na temat tego, czy wykonując muzykę country trzeba zakładać kowbojki

BeatIt: Pierwsza profesjonalna sesja?

Maciej Gołyźniak: Wiesz co, zdziwię cię. To była muzyka Country. Dostałem taki „emergency call”: „Słuchaj, jest do zagrania koncert w Mrągowie. Podobno fajnie grasz, ale jesteś szczunem, więc uważaj sobie”. Pojechałem i to było prześmieszne, bo próbowali pożyczyć dla mnie kowbojki, a ja im powiedziałem, że jak mam grać, to na moich warunkach. Na tyle się to jakoś „przylepiło”, że zaczęliśmy razem pracować. Zupełnie się tego nie wstydzę, bo jak się okazało, jest to tak trudna muzyka do grania, tak preferuje ludzi oszczędnych i bardzo precyzyjnych. Dużo było takiego shufflowania, myślenia triolowego, ale bardzo precyzyjnego. Zapomnij, żeby tam były przejścia – trzeba się było „czaić” cały koncert. Miało to dwie zalety: zarobiłem na pierwsze dobre bębny i przede wszystkim zaczynałem się ogrywać mając 19 lat. Nie, żeby mnie to jakoś określiło, ale to było śmieszne i przyjemne. Potem był bluesowy band, nazywał się Tortilla Flat. Zjeździliśmy pół Europy, całą Polskę. To też była szkoła życia. Świetne Bluesowe numery, dużo coverów. Bardzo dobrze to wspominam. Zresztą wielkiego wyboru w takim mieście jak Toruń nie było i trzeba było wchodzić w każdą rzecz, która mogła Cię rozwinąć.

BeatIt: Jak nagrywasz, to masz swoją wizję na brzmienie, na omikrofonowanie, czy zdajesz się na realizatora?

M. G.: Wiesz co, nie wcinam się w takie rzeczy. Wychodzę z założenia, że każdy z nas musi wykonać swoją pracę jak najlepiej i skupiam się przede wszystkim na moim brzmieniu. Chcę dostarczyć takie brzmienie, jakie zakłada się z producentem, z kompozytorem czy z bandem, z którym gram. Trudno żebym Borsowi (Marcin Bors, producent muzyczny przyp. BeatIt) czy komuś mówił, jak ma mnie mikrofonować.

BeatIt: Ale czasami ma się „preset” w głowie na daną sytuację…

M. G.: Tak. Jechaliśmy nagrywać płytę „Granda” z jasną wizją czego oczekujemy, natomiast Bartkowi – producentowi płyty – bardzo zależało na tym żeby Marcin Bors włożył swoje ręce w to bo wiadomo, że z takiej mieszanki wyjdzie coś fajnego. Wracając do twojego pytania, ja od pewnego czasu sam dużo nagrywam. Zorganizowałem sobie warunki do takiej pracy, żeby się nagrywać, co też podnosi świadomość co do własnej gry. Codziennie jest coś do zrobienia. Także to omikofonowywaniw nie jest mi obce i wiem jak to działa, natomiast raczej staram się korzystać z wiedzy innych, bardziej się uczyć niż wymyślać jakieś rozwiązania.

BeatIt: Masz jakąś własną partię w jakimś kawałku, z której jesteś zadowolony do dziś, czy należysz do ludzi którzy są zawsze niezadowoleni?

M. G.: Ja nie mam takiej partii, z której jestem zadowolony. Wydaje mi się, że jeszcze dużo dobrego przede mną i to jest dopiero taki początek. Są rzeczy z których jestem dumny, które miałem okazję zrobić, ale z drugiej strony jest mnóstwo rzeczy które chciałbym jeszcze zagrać.

BeatIt: Masz głód innych kontekstów muzycznych?

M. G.: Mam. Mam taki pomysł, który od dłuższego czasu realizuje, na „własne” granie. Zebraliśmy wspólne siły z moim przyjacielem wieloletnim. Pracujemy korespondencyjnie. Myślę, że to jest rzecz która będzie większym odzwierciedleniem takiego freestyle’owego grania na bębnach.