> > > Michał Bryndal wywiad odc. 4

Michał Bryndal w rozmowie z BeatIt

Po pewnej przerwie prezentujemy kolejne fragmenty wywiadu, którego udzieliła nam spełniająca się na naszych oczach nadzieja polskiego alternatywnego bębnienia – Michał Bryndal. Nasz bohater opowiada nam o swoich metodach na przygotowanie się do sesji nagraniowej, nieustającym procesie nauki strojenia bębnów oraz o zaufaniu do realizatorów w studio związanym z doborem instrumentu, naciągów i właśnie stroju. Michał przybliżył nam także historię zestawu firmy Ludwig wykorzystywanego na potrzeby zespołu Voo Voo, opisał okoliczności przyjęcia go do składu oraz proces konsolidacji wykonawczej (redaktor przeprasza za nowomowę, zwaną przez niektórych “się wymandrzaniem“, zawartą w ostatnim określeniu). Dodatkowo możecie jeszcze dowiedzieć się, czy Michał Bryndal przypadkiem nie planuje wykorzystywać stołka barowego podczas gry z Voo Voo… Zapraszamy!

BeatIt: Jak się przygotowujesz do sesji w studio?

Michał Bryndal: Przygotowanie instrumentu w zależności od tego, jaki to jest gatunek muzy. W jakim klimacie – czy bardziej, czy mniej vintage’owo, czy jazzowo. Rodzaje naciągów, strojenie… Nie jestem osobą, która specjalnie przygotowuje sobie piosenki do studia, raczej staram się iść na żywioł, ale wynika to z tego, że biorę udział w takich projektach, które tego nie wymagają. Bardzo niedawno zacząłem uczyć się strojenia bębnów do dźwięków. Wynika to z tego, że dysponuję głównie instrumentami, które są specyficzne, w większości są to vintage’owe graty, które mają małą elastyczność jeśli chodzi o strojenie, a jest dużo jeżdżenia z Voo Voo i mało czasu na przygotowanie. Próbuję znaleźć patenty na to, żeby wejść na scenę, zrobić strojenie i mieć pewność, że to będzie „gadało”.

BeatIt: Czy bierzesz pod uwagę taką sytuację, że wchodzisz do studia i realizator/producent ma wizję na strojenie i ty mu to zostawiasz?

M. B.: Tak. Miałem kilka takich przypadków. Zależy też, czy znasz realizatora. Miałem taką sytuacje z gościem, którego nie znam. Myślę sobie: „Weź spadaj. Co ty w ogóle do mnie mówisz?”. Poznałem gościa, okazało się, że miał rację. Wybrał mi rodzaj naciągów, na których nigdy nie grałem, okazało się że jest czad. Do bębna, do stylistyki idealnie to przypasowało. Od tamtej pory mam duży szacunek do tego typu ludzi. Z drugiej strony, miałem jakiś czas temu nagrania z realizatorką z Londynu. Jeszcze zanim wyciągnąłem bębny z case’ów powiedziała, żebym „może inne bębny załatwił, a to by było fajnie jakbyś nastroił tak i tak”…Takich stacji nie lubię.

BeatIt: Jak wygląda twój zestaw w Voo Voo? Jaka konfiguracja? Czy jest to twoja konfiguracja, czy jest w pewnym sensie po „Stopie” (Piotr Żyżelewicz zm. w 2011)?

M. B.: Sytuacja z bębnami „Stopki” była taka, że po jego śmierci były na sprzedaż. Ponieważ był to jego główny zestaw, którego używał z Voo Voo, miałem pierwszeństwo do zakupu tego instrumentu. Oprócz tego, że są to bębny z klimatem, klasyczny vintage’owy instrument, to mam historię z werblem, który był całością z zestawem „Stopki”. Trafił do mnie przez przypadek ileś lat wcześniej. Chodzi tu o klasycznego Ludwiga Supraphonic Super Sensitive 14×6.5. Kiedy Karim Martusewicz, basista Voo Voo, zadzwonił do mnie, czy chcę zagrać zastępstwo w Voo Voo, bo „Stopka” miał wypadek, wtedy nikt nie przypuszczał, że skończy się to tragicznie. Byłem pewien, że się z nim spotkam, opowiem mu: „Słuchaj mam werbel od twojego zestawu”, a tak się nie stało. Wracając do bębnów – kupiłem zestaw. Jest to zestaw Ludwig Chrome Over Wood. Rozmiary 13, 14, 16, 18 i stopa 24 na 14. Klasyczne, duże bębny. Gram obecnie na tomach 13, 16, 18. Ta 14-tka też jest tomem wiszącym, ale to już jest taka „krowa”, że jak już bym ją powiesił, to bym musiał na stołku barowym usiąść za bębnami. Po prostu olbrzymie są te graty. Szczerze mówiąc nie jest to łatwy zestaw do grania dlatego, że ma dość grube kadła, dodatkowo ma tę metalową okleinę i trzeba w nie mocno przywalić. Po prostu lubią tego typu granie. Wcześniej grałem na mniejszych centralkach, więc to było dla mnie wyzwanie, żeby nauczyć się dobrze „zadąć” w 24″.

Jeśli chodzi o „Stopę”, to muszę powiedzieć, że po jakimś tam graniu z rzędu, Wojtek Waglewski podszedł do mnie, usiedliśmy i powiedział: „Słuchaj, gdybyśmy chcieli znaleźć drugiego takiego gościa jak Stopek to prawdopodobnie zajęło nam to dużo czasu, albo w ogóle byśmy go nie znaleźli.” Wojtek powiedział mi, że albo znajdą drugiego „Stopkę” albo znajdą gościa, z którym na nowo nauczą się grać i że chce, żebyśmy razem grali. Mam mega szacunek do niego za to, bo ze swoją estymą mógłby spokojnie wymóc od jakiegoś gówniarza żeby grał „tak i tak”. Ja na początku miałem podejście sidemeńskie – wszystko z płyty, imitując „Stopkę” tak jak mogłem. Im więcej graliśmy, tym ja bardziej się rozwijałem i, o dziwo, Wojtek nie przychodził po koncertach mówiąc: „Kurde, Bryndu, tam za dużo kombinujesz, ja tam nie wiem co się dzieje”, a tego się spodziewałem. A tutaj Wagiel przychodzi i mówi: „Bryndu, świetnie tam kombinowałeś stary, rób tak dalej”. Naprawdę szacunek. Wagiel wychodzi z tej starej szkoły, powiedzmy, big beatu czy rock and rolla, gdzie dla niego najważniejsza jest improwizacja. I tu nie chodzi o jazz, tylko o to, że jest energia, jest żywioł i nie zamykamy się w formie: zwrotka, refren, zwrotka, refren, solo na osiem taktów i do widzenia. Teraz gramy materiał z nowej płyty, wszyscy są bardziej spójnie nastawieni do moich rzeczy, nie ma już tego myślenia, że gram inaczej niż „Stopek”, dzięki czemu zespół coraz bardziej się otwiera. Mega przygoda.