Recenzji tak niestandardowego wydawnictwa, jakim jest “ArtBook LOMBARD 40/40“, nie można napisać w standardowy sposób – przesłuchać wszystkie kawałki po razie (albo nawet we fragmentach), wynotować z czym się kojarzą, co się podoba, co nie bardzo, przyznać gwiazdki i gotowe. Albo inaczej: można, ale to nie byłaby dobrze wykonana robota.
Dlaczego? Bo to nie jest 40 minut muzyki zaklętej w kółku z tworzywa umieszczonym w kartonowym lub plastikowym pudełku. To podsumowanie 40 lat istnienia jednego z najpopularniejszych polskich zespołów, 40 utworów (ponad 3 godziny muzyki!) zaklętych w czterech kółkach z tworzywa umieszczonych w luksusowo wydanej książce, zawierającej 40 obrazów pędzla Arkadiusza Dzielawskiego stanowiących ilustracje do każdego z numerów, biografię zespołu pióra Jakuba Kozłowskiego, dziesiątki (o ile nie setki) archiwalnych i współczesnych zdjęć, a także notki biograficzne obecnych członków grupy. Przygotowanie i zorganizowanie takiego przedsięwzięcia zajęło liderom, Grzegorzowi Stróżniakowi i Marcie Cugier, ładnych kilka lat, a po drodze nie brakowało chwil zwątpienia, gdy było pod górkę. Zobaczmy, co z tego wyszło.
Jako fan Lombardu w latach 80. nieco bałem się konfrontacji z nowymi wersjami ich klasycznych numerów. Nie dlatego, żebym obawiał się o wykonania (w końcu para liderów wraz z gitarzystą Łukaszem “Lukim” Kulczakiem, basistą Pawłem “Kosą” Kosickim i perkusistą Maksymilianem “Maksem” Mińczykowskim to muzycy najwyższej próby). Raczej martwiłem się o to, że zespół pod artystycznym kierownictwem Stróżniaka “przepoprawi” swój repertuar z klasycznych płyt. Kombinowałem: “Rozumiem, że lider chce usłyszeć wczesny repertuar swojej grupy w lepszej szacie brzmieniowej, ale czy naprawdę jest potrzebna kolejna wersja ‘Przeżyj to sam’ lub ‘Stanu gotowości’? Przecież i tak wryły się w pamięć całej rzeszy fanów, zarówno w wersji studyjnej, jak i koncertowej (ten pierwszy z legendarnej płyty “Live“, drugi w równie legendarnym wykonaniu z festiwalu opolskiego z 1984 r.). A co będzie z solówkami gitarowymi? Ile “Luki” zostawi w nich Piotra Zandera, a ile włoży od siebie? Czy barwy klawiszowe zostaną zmienione? Czy sekcja rytmiczna oprze się pokusie unowocześniania swoich partii? Jak można poprawić ‘Adriatyk’? Podobno lepsze jest wrogiem dobrego.” Jeszcze więcej takich myśłi kołatało mi w głowie ZANIM w ogóle pierwsza płyta wjechała do odtwarzacza (tak, niżej podpisany boomer oczywiście posiada taki boomerski sprzęt 😉 )
No dobra. Może by tak posłuchać muzyki? Zmian aranżacyjnych jest sporo i przyznaję, że początkowo niektóre nieco mnie drażniły. Miałem nawet ambitny plan, aby każdy z ponad dwudziestu klasycznych numerów pochodzących z pierwszych dziesięciu lat działalności Lombardu porównać z oryginałem i wypisać sobie różnice. Nawet zacząłem to robić, jednak wystawiłbym cierpliwość czytających te słowa na nie lada próbę zamieszczając tu choćby część z tych spostrzeżeń. Poza tym szybko znalazłem odpowiedzi na moje pytania. Tak, “Luki” włożył sporo od siebie w wykonanie solówek gitarowych. Tak, wiele barw klawiszowych zostało zmienionych, nierzadko na brzmienia organów Hammonda, czego w pierwotnych wersjach było niewiele (jeśli w ogóle). Tak, “Kosa” i Maks tu i ówdzie nie odmówili sobie przyjemności wykorzystania zagrywek, których w oryginalnych wersjach tych utworów nie było (np. przejście bębnów przed pierwszą zwrotką “Droga pani z telewizji“, czy krótkie solowe popisy obu w utworze “Śmierć dyskotece“). W niektórych przypadkach pojawiły się zmiany temp, np. “Gwiazdy rock and rolla” zwolniły, tracąc oryginalny puls przypominający “Immigrant Song” Led Zeppelin. Również “Droga pani z telewizji” została zagrana wolniej, i chociaż zawsze podobało mi się oryginalne wykonanie, to po zmianie tempa numer zyskał na dobitności. No właśnie. Numer zyskał. I wtedy pomyślałem: “Viking, nie rób scen!“. Zrozumiałem, że nie ma sensu wystawiać dzisiejszemu Lombardowi rachunku za przeżycia nastolatka sprzed z górą czterdziestu lat.
“Adriatyku” nie da się poprawić, ale można przecież wybrać się na koncert współczesnego wcielenia zespołu i z przyjemnością wysłuchać wykonania tego numeru. I wielu innych. Takie podejście okazało się dla mnie kluczem do odbioru muzyki zawartej na tym wydawnictwie. Pozwoliło mi ono docenić aktualną wizję klasycznych utworów ze złotej ery Lombardu, ale także to, że całkiem nieźle “przegryzają” się z nimi rzeczy z, udanych przecież, płyt nagranych już z Martą Cugier za mikrofonem, a także kompozycje, które do tej pory nie ukazały się na żadnej płycie. Według materiałów prasowych wszystkie te kawałki wybrali fani. Zakładam, że w przypadku utworów dotychczas niepublikowanych – z delikatną pomocą zespołu, ale chyba nie ma to większego znaczenia. Ważniejsze jest to, żeby się tego dobrze słuchało.
A słucha się naprawdę nieźle. Zacznijmy od gitar. Niezaprzeczalny talent Piotra Zandera polegał m.in. na tym, że solówki, którymi ozdabiał muzykę Lombardu były właściwie małymi piosenkami wewnątrz piosenek, przez co stały się ich nieodłączną częścią. “Luki” w żadnym razie nie zapomniał o tym, że wiele z nich można swobodnie zanucić i nie udziwniał ich na siłę. Po prostu wykonał je w duchu oryginału (“Nasz ostatni taniec“, “Gołębi puch“, “Kryształowa“, “Znowu radio“, “Szklana pogoda“, “Rdza“, “Przeżyj to sam“, “Adriatyk, ocean gorący“), oczywiście nie tracąc przy tym własnej osobowości. Samo to wymaga sporych umiejętności, ale muzyk tej klasy nie byłby sobą, gdyby w miejscach do tego odpowiednich nie skorzystał ze swobody i nie popisał się swoją bajeczną techniką (drugie solo w utworze “Nowy tytan“, “Moja edukacja“, “Bye bye Jimi“, “Ocalić serca“), ale także świetnym wyczuciem frazy i melodii (“Modlitwa o wyspy szczęśliwe“, “Droga pani z telewizji“, “Dwa słowa, dwa światy“).
Jeśli chodzi o ten ostatni klasyk z repertuaru Lombardu, to jego nowe odczytanie zasługuje na osobne odnotowanie. Zniknęły wszechobecne syntezatory, a całość opiera się na klasycznej, rockowej sekcji (bas plus bębny), na której bazuje gitara grająca akordami i podlana nieco efektowym sosem, a także dyskretny podkład klawiszowy. O wyśmienitej solówce gitarowej już wspomniałem. Naturalnie niegdysiejszy dwunastolatek, który biegł do księgarni mieszczącej się w pawilonie usługowym na osiedlu Przyjaźni 132B z wybłaganym od mamy banknotem o nominale generalsko-świerczewskim w dłoni, aby nabyć tam świeżo “rzucony” singiel “Adriatyk, ocean gorący” / “Dwa słowa, dwa światy” (mam go do dziś) zawsze będzie przywiązany do oryginalnej wersji, ale naprawdę ujęli mnie takim podejściem.
To, że Marta Cugier nie znalazła się w Lombardzie przypadkiem powinno być dla wszystkich jasne. Wystarczy posłuchać, jak świetnie sobie radzi na tym albumie z numerami oryginalnie śpiewanymi przez Małgorzatę Ostrowską. Wie o tym również każdy, kto kiedykolwiek słyszał ją na żywo. A jeśli ktoś jeszcze miał co do tego jakieś wątpliwości – niech posłucha zamieszczonej tu interpretacji numeru “Musical“, oryginalnie pochodzącego z płyty “Show Time“. Jest tam cała paleta emocji, spory przekrój jej możliwości wokalnych i o wiele więcej dojrzałości niż w wersji sprzed trzynastu lat. Choćby dla tego wykonania warto zapoznać się z tym wydawnictwem. A przecież to nie wszystko. Są jeszcze numery takie jak “Prywatna samotność“, czy “Modlitwa o wyspy szczęśliwe“. Skoro o wokalu, to muszę przyznać, że głos Grzegorza Stróżniaka oparł się upływowi czasu, nie zmienił barwy i brzmi tak, jak za młodu. Nie wiem, jak on to robi, ale jeśli tak jest również na koncertach, to czapki z głów!

Od lewej: P. Kosicki, G. Stróżniak, M. Cugier, Ł. Kulczak, M. Mińczykowski (zdjęcie: Anna Pawelczak)
Nie wypada pominąć pracy sekcji rytmicznej. “Kosa” pilnuje tego, aby nie zmieniać oryginalnego zamysłu poprzednich basistów zespołu, jednocześnie raz na jakiś czas pokazując, że potrafi zagrać jak Verdine White czy inny Marcus Miller (“Śmierć dyskotece“, “Lady Whisky“). Maks Mińczykowski udowadnia, że jest specem od trzymania groove’u (co w historii Lombardu zawsze było istotne), ale potrafi “wysypać pyry”, jeśli tylko jest na to odpowiedni moment (“Życzę ci miłego dnia“, “Śmierć dyskotece“).
Do tego wszystkiego dochodzą nowe numery – dotychczas niepublikowane lub udostępnione wyłącznie cyfrowo. Są to: “Wołam stop“, “Krwawiące serce“, “Lady Whisky“, “Świat się zatrzymał” oraz “Kameleony“. Jeśli Grzegorz Stróżniak i Marta Cugier mają takie kawałki w szufladzie, a do tego w składzie zespołu wymiataczy, jakimi są Łukasz Kulczak, Paweł Kosicki i Maks Mińczykowski, to po zakończeniu cyklu promocyjnego omawianego wydawnictwa byłoby grzechem nie zabrać się za nową płytę. 🙂
Mocną stroną, oraz elementem spajającym w całość repertuar tak obszerny i obejmujący tyle okresów (złote lata 80., czasy Lombard Group i wreszcie era Marty Cugier), jest produkcja, za którą odpowiada Łukasz Migdalski, znany fanom metalu z zespołów Aion, Artrosis i Lebenssteuer. Brzmienie całości jest miękkie i przyjemne dla ucha, a jednocześnie nie brakuje dynamiki tam, gdzie jest to niezbędne. Momentami mam wrażenie lekkiej przewagi wokalu w miksie, ale to przecież nie zbrodnia.
“ArtBook LOMBARD 40/40” to z jednej strony podsumowanie całego dotychczasowego okresu istnienia zespołu Lombard, ale z drugiej strony zostało ono wykonane przez jego obecny skład, a więc jest także rodzajem fotografii (a może, mówiąc nowocześniejszym językiem, print screena) aktualnego wcielenia grupy. Gdybym się wybrał na ich koncert promujący ten album i zaserwowaliby właśnie taką set listę, nawet tak długą i tak wykonaną, to wybawiłbym się za wszystkie czasy! Czego wszystkim czytającym te słowa życzę, bo 15 lutego rozpoczynają się koncerty promujące omawiany art book.
Vik
Oficjalna strona zespołu Lombard: https://www.lombard.pl/
FB: https://www.facebook.com/zespol.lombard
Instagram: https://www.instagram.com/lombard_zespol/
Maks Mińczykowski na FB: https://www.facebook.com/maksymilian.minczykowski
Instagram: https://www.instagram.com/maksymilian.minczykowski/