> > > Will Hunt wywiad dla BeatIt, cz. 3

Podczas tegorocznych targów Musikmesse, które odbyły się, jak co roku, wczesną wiosną we Frankfurcie nad Menem, spotkaliśmy się z kilkoma perkusistami, których umiejętności, dorobek i (jak się okazało w bezpośrednim kontakcie) osobowość zasługują na uwagę każdego, kto interesuje się perkusją, a już na pewno tą rockową.

Nasza relacja z Musikmesse 2017

Will Hunt to bębniarz o sporym dorobku i doświadczeniu. W ciągu z górą 20 lat współpracował z takimi wykonawcami jak Dark New Day, Static-X, Mötley Crüe, Methods Of Mayhem, Staind, Slaughter, Vince Neil, Michael Sweet, Black Label Society, Vasco Rossi czy Device, a obecnie jest członkiem zespołów Evanescence, White Noise Owl oraz Rival City. Will jest endorserem marek Zildjian, Pearl, Remo i Vater.

Evanescence Will Hunt

Will Hunt (Evanescence) w wywiadzie dla BeatIt, cz. 3

Beatit.tv: Jak dziś wspominasz swoje pierwsze profesjonalne doświadczenia w przemyśle muzycznym?

Will Hunt: To zabawne, stary. Mając 13 lat obejrzałem film „Spinal Tap”. Jego reklama wyglądała fajnie, były wybuchy itd. Pomyślałem, że to musi być fajny film nie rozumiejąc, że to zgrywa i nie wiedząc, co to jest. Gdy zacząłem jeździć w trasy z moją pierwszą kapelą miesiąc po ukończeniu szkoły średniej, mieliśmy na południowym wschodzie Stanów silną scenę lokalnych kapel. Ta, w której grałem miała półciężarówkę, własne światła i nagłośnienie. To było jak koncert halowy w klubie. Graliśmy 5-6 wieczorów tygodniowo, 2 lub 3 sety dziennie przez cały rok.

B: To dużo pracy.

W.H.: Tak. Co goście mieli po 25, 26 lat, a ja 17. Wpadłem w ich świat. Graliśmy wszystko od Led Zeppelin do Motley Crue i wszystkich rzeczy, które wtedy były popularne. Mieliśmy wielkie fryzury i rajtuzy ze spandeksu. Przez chwilę było fajnie, ale pamiętam, że wtedy obejrzałem „Spinal Tap” jeszcze raz i pomyślałem: „Kurde! Teraz to kumam! To jest naprawdę śmieszne!”.„Moje życie to Spinal Tap! To się dzieje naprawdę!”. To dziwne uczucie, stary!

B: W muzyce rockowej to chyba miara sukcesu.

W.H.: Faktycznie.

B: Tak musi być.

W.H.: Jeśli jesteś w stanie w jakikolwiek sposób odnaleźć siebie w tym filmie, to znaczy to, że odniosłeś jakiś sukces ponieważ to jest o tym całym cyrku, jakim jest ten biznes. Do dziś używamy cytatów z tego filmu. Sam brałem udział w dziwnych trasach z paroma kapelami. Jest taka scena, w której stoją w lobby hotelowym i rozmawiają ze sobą o wokaliście granym przez Paula Shortino (Duke Fame). Nosił biały strój, wyprzedał Olbrzymodrom do ostatniego miejsca. Manager trasy podchodzi i mówi: „Mam złe wieści”, a jeden z nich na to: „Dla odmiany”. To dlatego, że nie było żadnych dobrych wieści od jakiegoś czasu. To zabawna rzecz.

B: Zabawne jest to, że oni naprawdę grali na swoich instrumentach. Nigel Tuffnel i pozostali byli muzykami.

W.H.: Kawałki może nie były najlepsze.

B: To kwestia gustu.

W.H.: Również dzięki temu film jest taki dobry.

B: Gdyby to były zajebiste numery…

W.H.: Nie byłoby wiadomo, czy to zgrywa, czy na poważnie.

B: To musiało być lekko głupawe.

W.H.: Absolutnie!

B: Porozmawiajmy o Twoim pierwszym doświadczeniu z nagrywaniem. To trochę jak utrata dziewictwa.

W.H.: Trudna sprawa, stary! Miałem 18 lat i była to poważna sesja. Zrobiliśmy płytę z tą samą kapelą, o której opowiadałem. Mieliśmy gościa, który został później poważnym producentem. Nazywa się John Kurzweg. To była jego pierwsza próba w roli producenta nagrań. Był także artystą solowym z kontraktem płytowym z wytwórnią Atlantic i sporym przebojem w Stanach. Chciał nam wyprodukować płytę, więc go zaprosiliśmy. To świetny muzyk – wokalista, gitarzysta, perkusista. Facet wziął mnie w obroty, i to ostro. Pilnował, żebym grał mniej nut, prościej, żebym zawsze pamiętał o piosence. To było wręcz brutalne, bardzo ciężkie. Stałem się po tym o wiele lepszym bębniarzem.

B: W którym roku to było?

W.H.: 1990. Nieźle się tu postarzam… Później, grając z tą kapelą, pomimo tego doświadczenia i tak dowalałem czopsów ile wlazło nie rozumiejąc, że chodzi o piosenkę. Miałem takie dziwne przeżycie. Graliśmy w Orlando, gdzie jeszcze wtedy nie mieszkałem. Duży klub, wyprzedany koncert w piątkowy wieczór. Poszedłem do salonu muzycznego, żeby naprawić coś przy werblu. Wracając do hotelu, żeby się przebrać i przygotować do koncertu. Niosłem ten werbel w rękach, a na nogach miałem klapki. Wchodziłem po schodach, doszedłem do półpiętra i się potknąłem. Werbel to był korpus typu free floating, więc swoje ważył. Stalowy werbel leci w powietrze, ja ląduję na ziemi, a werbel… Trach! Prosto na palec wskazujący. Który to był? Ten . Musiałem się przyjrzeć. Palec złamany. Kość dosłownie złamana na pół. Musiałem zagrać tamtego wieczora. Nie byliśmy z tych, którzy sobie w takiej sytuacji odpuszczą i zrobią wolne, bo wszyscy z tego żyliśmy. Tamtego wieczora i przez następnych 6 tygodni grałem z pałeczką między palcami przyklejoną taśmą klejącą do dłoni. Musiałem grać prosto. Zauważyłem wtedy, że zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Patrząc na ludzi wśród publiczności zauważyłem, że więcej osób niż kiedykolwiek wcześniej rusza się i tupie nogą do rytmu. Na czym polegała różnica? Dziwne rzeczy ci się przytrafiają i albo je zauważysz i odbierzesz informację, albo to zignorujesz. Ja odebrałem przekaz.

B: To mniej drastyczna wersja tego, co się stało udziałem Ricka Allena z Def Leppard.

W.H.: Dokładnie, stary!

B: On często powtarza, że musiał zacząć grać prościej i wyszło to tylko na zdrowie całej kapeli. To wtedy się zaczęło…

W.H.: Po czymś takim nagrali najpopularniejsza płytę! Choć jestem ich wielkim fanem już od płyt „High ‘n’ Dry” i „Pyromania”, to myślę, że masz rację. Na albumie „Hysteria” Rick Allen musiał grac o wiele prościej i to właśnie wtedy dotarli do masowego odbiorcy. To jednak miało swoje plusy.

B: Pogadajmy o różnicach w procesie nagrywania wtedy i dzisiaj. W ciągu ostatnich dwudziestu lat z okładem od Twojej pierwszej sesji nagraniowej technologia cyfrowa zadomowiła się w studiach.Zakładam, że wtedy nagrywałeś na taśmę. Była możliwość zrobienia wpinki tu czy tam, ale trzeba było dawać radę.

W.H.: Tak, bo inaczej miałeś na karku gościa, który musi ciąć taśmę, którą jest cały obwieszony. Większą oszczędnością czasu było skupić się na porządnym zagraniu. Trzeba było umieć grać.To dlatego przeszedłem szkołę z tym producentem, o którym wcześniej mówiłem.John Kurzweg później wyprodukował wszystkie płyty zespołu Creed, Puddle Of Mud i innych kapel, które były popularne w Stanach. Zatem nie był to głupek.10 lat później znów z nim pracowałem i to było zupełnie inne doświadczenie. Coś wspaniałego, wzajemny szacunek.W tamtych czasach trzeba było po prostu zagrać dobrze. Dzisiaj, erze cyfrowej, można wszystko przesuwać.

B: Jakie jest Twoje spojrzenie na technologię cyfrową i to, co ona oferuje?

W.H.: W muzyce rockowej dotarliśmy do miejsca, w którym ludzie chcą słyszeć niuanse. Chcą słyszeć rockową kapelę, coś żywego.

B: Nawet jeśli jest to nagrane osobno?

W.H.: Tak. Zawsze tak nagrywałem. Nigdy nie zdarzyło mi się nagrywać z kapelą „na setkę”. Zawsze osobno.Chodzi o separację i przejrzystość. Ale nie unikam nowych technologii. Chodzi mi raczej o prostotę i o to, co najbardziej poruszy ludzi, co ich przekona do twojej muzyki i jak w najlepszy sposób do nich dotrzeć. Później przenosi się to do środowiska koncertowego. Oczywiście trzeba potrafić wykonać swoją robotę jak należy, ale należy też używać technologii bez jej nadużywania.

B: Zgadzasz się z tymi, którzy uważają, że dzisiejsza technologia odbiera feeling muzyce?

W.H.: Przecież to słychać! Absolutnie tak, jeśli jest źle wykorzystana. Wyjaławia muzykę.Dwie rzeczy nie uchodzą na sucho, gdy się przy nich majstruje: bębny i wokal. Od razu wiadomo, kiedy wokal został potraktowany autotunem. Ja to słyszę na kilometr.To nie jest miód na moje uszy. Podobnie jak bębniarz, który nie porusza się troszkę wokół klika.Niektóre kapele opanowały to i jest to częścią ich brzmienia, np. Fear Factory. To jedna z pierwszych kapel, które były tak dokładne.

B: Meshuggah…

W.H.: Ci goście to świry! Thomas, człowieku! Wow! Uwielbiam tego faceta!

B: Chciałbyś wreszcie nagrać płytę „na setkę” z jakimś zespołem?

W.H.: Pewnie! Starzeję się, więc lepiej się za to zabrać, jeśli mam to faktycznie zrobić. Chciałbym zmontować jakąś ciężką kapelę stonerową, jak Down. Gram trochę na gitarze, a Troy McLawhorn – gitarzysta Evanscence – jest świetnym gitarzystą bluesowym i heavy rockowym. Mamy tez kumpla w Nashville o imieniu Tony. Zabójczy gitarzysta grający na Les Paulu i świetny wokalista.Powiedzieliśmy sobie: „Zamknijmy się w studio na dwa tygodnie, napiszmy epkę i nagrajmy ją z marszu!”.Dawać te riffy! Dawać mi tu te najlepsze, południowe riffy!

B: Bez przedprodukcji…

W.H.: Wejdźmy do studia, odpalmy ciężkie, groove’owe riffy i dajmy do pieca! Czemu nie?

B: Zrób to, stary!

W.H.: Ta je!

Perkusistki i perkusistki, oto Will Hunt  w trzeciej części wywiadu dla Beatit.tv!

Share