> > > Drum Fest 2017: Wywiad z Michaelem Schackiem

Międzynarodowy festiwal perkusyjny Drum Fest to wyjątkowe wydarzenie w muzycznym kalendarzu wielu miłośników bębnów i dobrej, często nietypowej muzyki. W tym roku odbyła się jego XXVI edycja. Jak zwykle od końca września do końca października w ramach festiwalu odbyły się liczne koncerty, warsztaty, pokazy i recitale, które są silnie związane z tematyką perkusyjną. W tym roku w Szkole Muzycznej I i II st. w Opolu w dniach 6-8 października miał miejsce niezwykle intensywny weekend, podczas którego działo się naprawdę wiele. Koncerty, konkurs Young Drum Hero (nasza relacja TUTAJ) i warsztaty niezwykłych perkusistów – to wszystko czekało na uczestników festiwalu. Zgromadzonym w budynku szkoły zaprezentowali się m.in. świetny muzyk sesyjny i edukator Russ Miller, nasz metalowy “internacjonał” Dariusz “Daray” Brzozowski, “właściciel” jednego z najbardziej charakterystycznych groove’ów Maciej Gołyźniak, czy legendarny mistrz ekstremalnego grania, George Kollias, a także dwaj świetni bębniarze i endorserzy marki Roland Mariusz Mocarski oraz Michael Schack. Z tym ostatnim zamieniliśmy dla Was kilka słów, a efekt finalny znajdziecie w zamieszczonym tu wywiadzie.

michael schack roland

Michael Schack w rozmowie z BeatIt

“Gdzieś tak w 1984 lub 1985 roku kupiłem swój pierwszy pad elektroniczny – Doctor Boss. Jeden z najstarszych. Miał trzy moduły. Włączyłem to do mojego zestawu akustycznego. W tamtym okresie studiowałem na uniwersytecie – ekonomię, nie muzykę. Zacząłem wtedy grać z kapelami wykonującymi covery i chciałem mieć własne brzmienia, więc po okresie odkładania i rezygnacji z zakupu auta kupiłem sampler Rolanda, który wtedy był koszmarnie drogi. Były już samplery Akai i ten Roland, ale kosztowały równowartość dzisiejszych 3000 Euro za 12-bitowe próbki. Straszna cena! Na początku lat 90., jako młody bębniarz, wylądowałem w kapeli popularnej w Belgii i Niemczech, więc zacząłem sobie wyrabiać markę jako bębniarz bluesowy i funkowy grający akustycznie. Pewnego dnia zadzwonili ludzie z Rolanda, ponieważ znali mnie jako klienta po zakupie samplera. To było w listopadzie 1992 r., więc 25 lat temu. Powiedzieli tak: „Wypuszczamy na rynek nowy, kompaktowy zestaw elektroniczny. Chciałbyś go wypróbować?”. To były bębny Roland TD-7. Miesiąc później zrobiłem swoje pierwsze demo TD-7 dla oddziału Rolanda na Beneluks i Holandię. W ten sposób zaczęła się moja bliska relacja z Rolandem, która jest oparta na pracy demonstratora ich produktów. Za sprawą konieczności opanowania instrumentu oraz włączenia padów do zestawu akustycznego stało się to moją drugą naturą. Mogłem też rozwijać się jako perkusista wraz z rozwojem technologii. Zestawy stawały się coraz lepsze, pady również. Wypuścili multipada, potem kolejny moduł, pedały do centralki i pierwszego SPD-S w 2003 r.

Byłem jednym z pierwszych bębniarzy, którzy włączyli sampler didżejski do zestawu perkusyjnego. To było jeszcze przed premierą Rolanda SPD-S. Ludzie z japońskiego Rolanda powiedzieli, że nie mogę tak zrobić. Ja na to: „Oczywiście, że mogę! Pokażcie mi takie prawo, które tego zabrania”. Od tego czasu wiele się zmieniło i jest z tym dużo radochy.

Ja po prostu wykorzystuję zestaw V-Drums do występów na żywo. To nie są bębny dla mnie, które po prostu służą do demonstracji. To coś, czego potrzebuję w karierze perkusisty. Gram w Belgii z artystami wykonującymi muzykę elektroniczną, ale także podróżuję po świecie grając na V-Drums na scenie. Ludzie mówią: „Roland mu za to płaci.” Nie! Potrzebuję tych zestawów, żeby móc grać z tymi wszystkimi wykonawcami, np. Netsky i Milk Inc. Wiele razy grałem w Polsce z Kate Ryan. Miałem wtedy ze sobą zestaw TD-20, więc do dla mnie naturalna rzecz.

Jeśli chodzi o belgijską scenę muzyczną, to wiele ludzi nie ma pojęcia, że to belgijscy artyści, choć znają ich utwory. Technotronic to Belgowie. The Confetti’s – to mój kolega, chodziliśmy razem do szkoły w Antwerpii. Front 242 i Milk Inc., którzy byli popularni pod koniec lat 90. i na początku nowego tysiąclecia. Milk Inc. to pierwszy wykonawca muzyki dance, a więc tempo 138 b.p.m., który wykonywał wszystko na żywo grając wyłącznie na instrumentach elektronicznych. W tamtym czasie Faithless używali elektroniki na żywo, ale oprócz sampli perkusyjnych używali też bębnów akustycznych. Wtedy w Belgii działo się naprawdę dużo. Teraz są Dimitri Vegas & Like Mike i cały ten ruch Tomorrowland. Oczywiście holenderska scena jest równie wpływowa. Nicky Romero, Afrojack, Tiesto to wszystko Holendrzy. Sam nie wiem… To nie przypadek, że tak wielu didżejów i producentów pochodzi z krajów Beneluksu. Te miasta leżą tak blisko siebie i życie nocne tam kwitnie… Z racji bliskości jest wzajemny wpływ. Ludzie z wytwórni elektronicznych, np. Bonzai Recors, która również jest belgijska, skorzystali z okazji, a ludziom się to spodobało. To jakby nasze wersja Seattle i grunge’u. Muszę powiedzieć, że Polska była jednym z pierwszych krajów, w których muzyka dance stała się bardzo popularna. Gdy runął Mur Berliński ludzie od razu weszli w muzykę elektroniczną.

Clouseau to zespół odmienny muzycznie, a „Close Encounters” było sporym przebojem w Europie, ale nie w Belgii. Z nimi jest tak, że oni śpiewają po holendersku i tak było, gdy ja z nimi grałem. Gdy przyłączyłem się do ich składu koncertowego, to rok wcześniej wrócili do języka holenderskiego po przygodzie angielskojęzycznej. Są wciąż aktywni i wyprzedają wielkie hale, ale tylko w Belgii i Holandii.

W najbliższym czasie szykuje się duża sprawa. Oczywiście wciąż jestem perkusistą Netsky. Milk Inc. W tej chwili nie gra z powodu śmierci córki wokalisty. Będę się skupiał na mojej koncepcji połączenia ról didżeja i perkusisty. Kiedyś grałem w duecie z moim dobrym przyjacielem. Nazywało się to Sky Electric. Graliśmy w krajach Beneluksu i Hiszpanii. Obecnie zamierzam to rozwinąć i występować na scenie na stojąco za zestawem V-Drums. Jestem jednocześnie didżejem i bębniarzem. Zagrałem już na kilku festiwalach w Belgii i Holandii i wygląda na to, że ten pomysł zaczyna wypalać, co mnie cieszy. Nie wydałem żadnego singla, wszystko dzieje się pocztą pantoflową. Gram na festiwalach w przerwach pomiędzy koncertami. Gram swoje mashupy i gram na bębnach, a ludzie tańczą. Jeśli będą tańczyć, to będzie dobrze. Jak zaczną stać, to będę bezrobotny.

Wiem, że okładam te moje V-Drums, ale one wytrzymują ten test. Używałem mojego zestawu TD-30 przez pięć lat z Netsky i są na nim wciąż te same, oryginalne naciągi siateczkowe. To adrenalina. Na moim kanale YouTube ludzie czasem piszą: „Stary! Nie powinieneś grać tak mocno i głośno!”. Ja zawsze mówię: „Pokaż mi przepis, który tego zabrania”. To mój sposób poruszania. Niektórzy są bardziej nieśmiali za bębnami, ale ja chcę się ruszać grając na scenie. Tak długo jak moje ciało nie odmówi posłuszeństwa będę grał w sposób entuzjastyczny. Entuzjazm jest wszystkim. Nie tylko w grze na bębnach, ale w także w innych sprawach. Jeśli zabierasz się do seksu bez entuzjazmu, to nic z tego nie będzie. Tak samo z bębnami…”

Share